Słowo na 16 maja 2022

       W maju przeżywamy rocznicę przejścia Sługi Bożego ks. prałata Jana Marszałka do Domu Ojca. Było to we wtorek 16 maja 1989 roku. Obecnie upływa 33 rok od tego wydarzenia, które mocno zaznaczyło się w życiu naszej parafii. Jest to już więcej niż jedno pokolenie, więc dobrze jest przywoływać fakty z jego życia, które świadczą o wspaniałej współpracy tego kapłana z łaską Bożą.

Gdy mówimy o odejściu z tego świata, trudno zapomnieć, że człowiek staje wtedy wobec Majestatu Boga i musi zdać sprawę ze swojego życia (por. Łk 16,2). Gdy zbliża się ten moment w sercu może pojawić się strach i przerażenie, może budzić się niepokój, ale w wielu wypadkach pojawia się także szlachetne pragnienie spotkania tego Kogoś, którego wypatrywaliśmy przez całe życie. Co jest powodem tych różnych reakcji. Raczej łatwo się domyślić. Przeanalizujmy kilka znanych faktów, które z pewnością uformowały postawę ks. Prałata, również w godzinie jego odejścia z tego świata.

Ks. Prałat Jan był dobrze przygotowany na ten moment. Ileż to razy w jego zapiskach znajdujemy świadectwo o jego zaufaniu Bożemu Sercu, o synowskiej czci wobec Matki Najświętszej. To nie były pozory, ale autentyczna postawa całego życia, od młodości do końca jego dni. Jego postawa wynikała z autentycznej wiary, praktyki głębokiego życia duchowego, autentycznej moralności oraz mądrej wierności Chrystusowi i Kościołowi. Wynikała także z chrześcijańskiego sposobu przeżywania trudności, których nie brakowało w jego posłudze kapłańskiej.

Już jako młody kapłan z miłością traktował swoją posługę duszpasterską. Jednak już przed wojną spotkał się z bojówkami ateistycznymi i silnym antyklerykalizmem, więc w pracy z młodzieżą musiał znaleźć sposób duchowego umacniania ich. Druga wojna światowa i okupacja niemiecka niosła inne wyzwania, szczególnie w przygranicznej miejscowości, jaką była parafia w Bachowicach. Musiał zwracać uwagę na problemy moralne, a także przełamać się i wyjść naprzeciw katolikom z armii niemieckiej, którzy potrzebowali posługi kapłana. A właśnie w tym czasie, w jego rodzinnej parafii okupanci dokonali potwornej pacyfikacji, zabijając 19 osób, w tym niektórych jego krewnych. Jak miał na to reagować? Po wojnie, nowa ideologia komunistyczna, niszcząca sumienia i więzi społeczne znowu wymagała od duszpasterza mądrej reakcji, by budować wiarę parafian i nie narazić się nieroztropnie  prześladowcom. Jednak jego mocne zasady moralne nie pozwoliły mu na łatwe kompromisy. Tak więc czas śmierci Stalina i pokazowy proces Kurii krakowskiej przyniosły także jego usunięcie przez komunistów z parafii w Łodygowicach. Przysporzyło mu to wiele bólu, tym bardziej, że niedługo potem przyszła śmierć matki i ojca, ale przecież nie załamał się. Ufność składana w Bożym Sercu była mu źródłem siły i zapewniła przetrwanie. Przyszły potem ponownie poszlaki i ponowna próba wyrzucenia z parafii, jak to działo się w innych miejscowościach. Opatrzność jednak czuwała nad nim i potrafił umiejętnie zdemaskować nikczemne intrygi. Zarzucano mu fałszywie, że sprzeciwia się budowie nowego kościoła w Górnych Łodygowicach, co było oczywiście nieprawdą. Takie oskarżenia musiały go boleć, ale prawda w niedługim czasie wyszła na jaw.

Ciężkim krzyżem stawała się dla niego coraz bardziej choroba. Już w 1970 roku  poprosił ks. Kardynała Wojtyłę o zwolnienie z obowiązków dziekańskich. A był ceniony w swojej posłudze, bo chociaż wymagający, to przecież umiał jednoczyć wspólnotę kapłanów. Ksiądz Kardynał nie od razu przystał na tę prośbę. Nie wszyscy mu sprzyjali, ale jednak wszyscy go szanowali. Gdy pojawiały się nieprzychylne opinie na jego temat dotyczyły przede wszystkim jego twardej postawy w sprawach moralnych i wierności w wypełnianiu obowiązków. Z drugiej strony sam budował się duchowo postawą ks. kard. Stefana Wyszyńskiego oraz wspominanego często w rozmowach ks. Leonarda Prochownika z Wadowic, a także innych wspaniałych kapłanów tego okresu.

Coraz bardziej dokuczał mu ból kręgosłupa. Nadal jednak pełnił odpowiedzialnie obowiązki proboszcza i dopiero w 1982 roku zostaje z nich częściowo zwolniony na swoją prośbę. Gdy został odciążony z obowiązków duszpasterskich, narzucił sobie bardzo wymagający rytm własnego życia duchowego na plebanii, chcąc w ten sposób zapewne sam wzrastać w świętości oraz przyczyniać się do wzrostu dobra duchowego parafii. Chociaż pozostawał na plebanii i tam sprawował Eucharystię, to jednak sprawy Kościoła i parafii były dla niego ciągle bliskie. W celebracji Mszy św. w pokoju towarzyszyli mu ministranci (Paweł Hubczak i Władysław Cader) i niejednokrotnie wierni, którzy zamawiali intencje. Ostatnią Mszę Świętą na ziemi sprawował 16 maja 1989 roku z rana. Wieczorem, ok. 21.15 przeszedł już na liturgię w niebie, przy ołtarzu Baranka (por. Ap 8,3).

Sługa Boży ks. Jan Marszałek swoje życie i powołanie kapłańskie traktował jako wielki Boży dar. Ta świadomość dawała mu wewnętrzną radość, którą mogliśmy u niego ciągle obserwować. Ona też rozwijała w nim wielką wrażliwość na obecność Boga i szacunek dla tego co święte. Był to prawdziwy uczeń Chrystusa, Dobrego Pasterza.

 

Zapraszam jak zwykle na nasze modlitewne spotkanie 16 maja, choć jest ono także wyjątkowe, bo związane z 33 rocznicą śmierci ks. Prałata. Naszej modlitwie będzie przewodniczył jego bliski współpracownik i świadek ostatnich chwil, ks. prałat Józef Niedźwiedzki. Zatem stańmy razem przy ołtarzu w Łodygowicach 16 maja 2022 roku o godzinie 18.00. Jeśli pogoda pozwoli po Mszy św. przejdziemy na cmentarz na krótką modlitwę przy grobie.

 

Niech radość paschalna, którą pomnażają nasi bliscy  święci, pozwoli i nam spojrzeć inaczej, bardziej odpowiedzialnie, na nasze życie i powołanie.

 ks. Stanisław Mieszczak SCJ

postulator